sobota, 26 lipca 2014

SMAKOSZ


Smakosz   

Ocknąłem się zdenerwowany. Cholerne sny. Już od dłuższego czasu psuły słowiańską krew. Ręką trąciłem górę książek, przygotowanych do czytania. Gdy przez nie przebrnę, będę o wiele mądrzejszy. Na pewno?

Skoczyłem żwawo do telewizora. Guzik od razu uległ impetowi i oto już: aria z wariacjami.

Przez kilka pierwszych minut nie dotarło do mnie, co widziałem.
Blady jak chiński księżyc, strojąc obrzydliwe miny, cmokając w manierze smakosza spod budki z gorącymi flakami, Generał Smakosz recytował komunikat dla narodu. Zanim rzuciłem w ekran niedopitą butelką kordiału, pomyślałem, że to pierwsza na świecie wojna wypowiedziana staccato.


Jeszcze nie wiedziałem, że w załganym, komunistycznym staccato Smakosz miał okazać się nie lada mistrzem.


(fragment mojej powieści "I wszystko marność")

piątek, 25 lipca 2014

SKAZANI NA KRWAWE MITY?

Za chwilę kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Za nic jednak nie potrafię pogodzić się z dominującym w stolicy tonem polityki historycznej.

Czytam bowiem, że krew musiała zostać przelana. Krwawe, okrutne ofiary poniesione, by cieszyć się pięknem dzisiejszej Warszawy.Do tego, nałożone na siebie, obrazy stolicy zrujnowanej, poniżonej i współczesnej, miejscami rzeczywiście całkiem efektownej.



Żadnych wątpliwości nie budzi we mnie heroizm ludzi'44. Bohaterstwo w pełnym znaczeniu. Patriotyzm z gatunku tych najbardziej szlachetnych. Dulce et decorum est pro patria mori.

Całkiem inaczej z ambicjami, rozgrywkami, nieudolnością i tanim optymizmem polityków i większości dowódców z samej góry powstania. Okulickiego, Chruściela, Pełczyńskiego, Komorowskiego czcić bezkrytycznie nie potrafię. Wszyscy mają w stolicy swoje ulice. Iranek - Osmecki, Bokszczanin, Skroczyński - przeciwnie. Choć to właśnie oni przestrzegali, że na pewną śmierć rozkaz o godzinie "W" posyła tysiące młodych ludzi. I sprowadza wyrok skazujący na miasto. Pragmatyzm nazwany został zdradą i defetyzmem. Tani romantyzm i przesadne ambicje - wielkością. Made in Poland.


Nie mam żadnego prawa do ocen. Zaledwie świadomość niewiedzy i marności. Pokory. Ale tekstów o "koniecznej daninie krwi" i "ofierze budzącej sumienie świata" nie kupuję. Zwłaszcza, że niby jakim prawem posługują się dzisiaj nimi ci, dla których nawet sama dyskusja na temat sensu lub bezsensu ofiary powstania jest już herezją. To znaczy, że posłużenie się symbolem godziny "W" do zrzucenia ze stołka prezydenckiego w stolicy HGW jest w porządku? A po świadectwo patriotyzmu należy udać się do najbliższego biura PiS w każdym polskim mieście?

Zachowujący rozsądek historycy (Ciechanowski, Wieczorkiewicz) przypominają, jak na wieść o wybuchu powstania cieszył się Himmler. Przekonał Hitlera, by to SS mogła dokonać rzezi polskiej stolicy. Krwawy spektakl miał jednak ważniejszego widza, niż wódz Trzeciej Rzeszy. 

Gdyby walki toczyły się w dobie telewizji, jestem pewien, że na Kremlu namiętnie śledziłby je Stalin. Zafascynowany i podekscytowany z pewnością nie mógłby oderwać oczu od ekranu.

Czy tylko "dzień krwi i chwały" nam zostaje? 
Jesteśmy tylko na to skazani?

wtorek, 15 lipca 2014

POCHWAŁA BEZŁADU



Fragment powieści "I wszystko marność", nad którą jeszcze pracuję:


Wszystko, co chcielibyście nazwać ładem i jako porządek pochwalić głośno przed innymi, ukryto przed wami tak głęboko, że przez długie, leniwie płynące lata pozostaje niezauważone.

Nie dostrzegacie, gdy zaczyna nad wami dominować, ogarniać po kolei obszary, którymi do tej pory nie zaprzątaliście sobie głowy. Robi się coraz potężniejsze, coraz mniej zwraca uwagę na otoczenie. Reszta przestaje się w ogóle liczyć.

Bo czym jest? Porannym zwlekaniem z łóżka, wyplątywaniem z ciepłej, skotłowanej pościeli po to, by stanąć na dwóch nogach. I ruszyć przed siebie, bez wiary i nadziei, którą utraciliście niepostrzeżenie, choć na zawsze. Albo popołudniową krzątaniną na ulicy wytyczonej przez domy z zaciekami i pleśnią, z których podobni do was osobnicy wychodzą, inni zaś, pokrewni tamtym, wchodzą. Tak bez końca.

Reszta – bo o niej mowa – jest codziennym złorzeczeniem, wygrażaniem chudą pięścią, pluciem nienawiścią do wroga, któremu na imię rzeczywistość. Choć z rzeczywistością niewiele ma wspólnego. Ukradkiem przemknęła do waszych snów i zmysłów.


Doprawdy, ładu wam potrzeba. Tylko ład może pomóc. Wyzwolić.

piątek, 11 lipca 2014

GENIUS LOCI

Pięć rzeczy, które wiem o genius loci:

- z pewnością istnieje i nie trzeba być geniuszem, by geniusz miejsca odczuwać
- potrafi zajść za skórę i jeśli zawczasu go stamtąd nie usuniecie, zadomowi się na dobre
- pracowało na niego zazwyczaj wiele pokoleń, niektóre ciężko
- ma niezwykłe właściwości przetrwania; nawet tam, gdzie idioci starają się go za wszelką cenę przeciągnąć na własną stronę
- o ile jest dziedziczny (mam co do tego wątpliwości) wyżej wspomnianych idiotów z pewnością to nie dotyczy

Kuks (wschodnie Morawy) to jedno z moich ucieleśnień genius loci. Czesi mają nad nami tę przewagę, że potrafią wsłuchiwać się w przeszłość. W przestrzeń Baroku nie wprowadzają supermarketów i hurtowni rajstop. Nawet jeśli nie rozumieją hrabiego von Sporcka, który barokowy genius loci w Kuksie stworzył, mają w sobie dość empatii, by wciąż mu w tym nie przeszkadzać.

Jestem piewcą geniuszu Kuksu.
Nawet na moich zdjęciach go widać. 
To szósta rzecz z tych na wstępie. 
Ale nie chciałem nią zawracać głowy moim nielicznym Czytelnikom :)



poniedziałek, 7 lipca 2014

URODZINY MAHLERA

7 lipca 1860. To wtedy Mahler się urodził. Nieśmiertelność zapewnił sobie w ciągu następnych 51 lat.






Bohdan Pociej napisał o nim tak piękną książkę, że wszystkie słowa wydają się zbędne. Kompozytor romantyczny? I to jak jeszcze! Piewca ziemskiej miłości? Z pewnością, ale również żarliwy piewca tego, co transcendentne. 

Pierwszej słuchałem jego ostatniej, niedokończonej X symfonii. W nagraniu wielkiego Kurta Sanderlinga z enerdowskiej Eterny. Jeszcze nie wiedziałem, że popadam w muzyczną miłość na całe życie. Jeszcze nie miałem, tak jak dziś, jakiegoś wewnętrznego nakazu, głosu idealnie zestrojonego z duchem - który pchał mnie w stronę jego symfonii i pieśni. 

Dziś już wiem. Bez Mahlera nie ma dla mnie muzyki w ogóle. To wyznanie, jakiego nie zrobiłbym chyba żadnemu innemu twórcy. 
Są jeszcze Bach i Mozart, głupcze! Tak, ale to jednak bliskość innego rodzaju.

Nie wiem. czy lubię film  Kena Russela o Mahlerze. Jego manieryczność mi nie przeszkadza. Tylko tak trzeba o geniuszu opowiadać. Może bardziej drażni egocentryzm reżysera. Gdybym sam miał zrobić o Mahlerze film, nigdy bym nie zapomniał, że to człowiek który - tak jak Izaak Babel - na nosie miał okulary, a w duszy jesień.



Ulica Mahlera w Ołomuńcu (przez kilka miesięcy był tam dyrygentem miejscowej orkiestry)



Najwięksi dyrygenci grający Mahlera? Nie lubię rankingów, ale...
Kirył Kondraszyn ("Miełodia")
Bruno Walter (Columbia)
Georg Solti (Decca)
Lorin Maazel (Sony)
Vaclav Neumann (Supraphon)
Klaus Tennstedt (EMI)
Riccardo Chailly (Decca)
Rafael Kubelik (DG)
Jewgienij Swietłanow (Warner)

są jeszcze niesamowite nagrania pojedynczych symfonii: 
Carlo Maria Giulini
John Barbirolli
Jasha Horenstein
Kurt Sanderling
Claudio Abbado
Zubin Mehta
Ivan Fisher
Dimitri Mitropoulos
Paweł Kogan
Rudolf Barszaj
Gustavo Dudamel
Karel Anćerl
Hans Swarovsky

Długo by wyliczać... Dobrego słuchania. I koniecznie głośno, bez względu na reakcję sąsiadów :)
  

niedziela, 6 lipca 2014

MASSIMO, ARTURO...

Znacie faceta imieniem Massimo Freccia?
To szkoda. Żył 98 lat, ale nie dlatego o nim piszę.

Był protegowanym (jakie ładne słowo, za rzadko w użytku) Arturo Toscaniniego. No tak, Arturo, wiadomo... Wulkan energii. Strzały z pistoletu przy każdej symfonii Beethovena. Nie lubił Mahlera. Nigdy go nie nagrał. Jako mahleryście trudno mi o tym zapomnieć, ale niech tam :)
Daruję, bo jednak z tym Freccią Toscanini miał najwyraźniej nosa. Massimo pięknie gra Mendelssohna (czwarta). Całkiem, całkiem Berlioza (Fantastyczna, a jakże!). Nie zrobił może wielkiej kariery, jak inni nieżyjący już Włosi - Abbado czy Sinopoli - ale trzeba o nim pamiętać. Pod warunkiem, że w nagraniach szuka się czegoś poza rutyną.

A jeśli już o pamięci mowa, to nie wolno i to pod żadnym pozorem, zapomnieć o Arturo Benedettim - Michelangelim. To dopiero wielki pianista! Kto nie wierzy, niech posłucha koncertu a-moll Griega z pliku wystawionego przez rosyjskiego blogera i wielkiego znawcę, Panovnika (http://panovnik.blogspot.com/2014/07/arturo-benedetti-michelangeli-rai.html)


Arturo, Arturo... Grieg mnie zawsze wzrusza, powoduje napływ wspomnień. A w Twoim wykonaniu na miesiąc przed moim urodzeniem to już szczególnie. 
Mille grazie!


MARNE ŻĄDZE

O, jakże marne są wszystkie akty. Tych, co się puszą garnki swe tnąc. Tak pisał kiedyś Witkacy. 

Przypomniało mi się, czytając Stanisława Likiernika (żołnierza Kedywu AK) wspomnienia z walk w sierpniu'44. Nie twierdzę, że powinniśmy na kolanach słuchać wszystkiego, co mówią dziś ostatni z Kolumbów. Co to, to nie. Słuchajmy krytycznie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, jak "marne są nasze żądze". 

Te polskie spory, dylematy. Persony, które rządzą albo chcą rządzić. Jakiś Tusk? Jakiś Kaczyński? "Sowa i przyjaciele" z Giertychem na okładce wypasionego menu? Terlikowski z Grodzką spleceni w publicznym tańcu?
Żałosne.


Pokolenie Likiernika miało wybór. Przetrwanie za wszelką cenę albo bohaterstwo. Choćby i niechciane. Bo przecież ci chłopcy, często mniej niż 20-letni, nie zostali wykuci w skałach. To żaden marmur, żadne żelazo. Niektórzy diabelsko odważni, inni przeciętni. Niektórzy podli. Choćby ci, którym nawet doświadczenie getta nie wybiło z głowy antysemickich bredni i uprzedzeń. 

"Pan Stach" w rozmowie z Maratem i Wójcikiem mówi o tym wszystkim bez cienia zadęcia. Z dystansem, humorem. Okazując emocje, gdy coś go drażni, uwiera. Z bolesnej heroiczno - prozaicznej przeszłości.

Kiedyś wobec Powstania żyłem w pozycji: cześć i chwała, żadnych kompromisów. Gloria victis, nie byłoby naszej wolności bez ich ofiary etc.
Dziś myślę inaczej. 

Czapka z głowy przed bohaterstwem, ofiarą, odwagą.
Ale... Straciliśmy tysiące wspaniałych ludzi. Ambicje dowódców i typowo polskie "na dnie twym z honorem lec" zmarnowały całe pokolenie, przetrąciły mu kręgosłup. Państwo i społeczeństwo pozbawiły politycznych elit.

Dzisiaj cieszmy się z Korwin - Mikkego, Hofmana, Macierewicza, Niesiołowskiego, Schetyny, Palikota.
Prawda, że elitarne towarzystwo?

Z nimi napuszeni Polacy ciąć będą swoje garnki całkiem nieźle. 

Uderzam w stół? Można tu i teraz mieć w ogóle jakieś wątpliwości? Hurra patrioci siebie zwolnili z myślenia. 
Muszą wymagać i od innych? 
Może, mówiąc krytycznie o powstaniu, Likiernik to już nie Polak? Może od razu zdrajca "naszej sprawy"?
Facet, który szedł na śmierć i był kilka razy ranny...

Uff, duszo polska!
Pozwól, że poprzestanę na apostrofie tak lakonicznej.