niedziela, 6 lipca 2014

MASSIMO, ARTURO...

Znacie faceta imieniem Massimo Freccia?
To szkoda. Żył 98 lat, ale nie dlatego o nim piszę.

Był protegowanym (jakie ładne słowo, za rzadko w użytku) Arturo Toscaniniego. No tak, Arturo, wiadomo... Wulkan energii. Strzały z pistoletu przy każdej symfonii Beethovena. Nie lubił Mahlera. Nigdy go nie nagrał. Jako mahleryście trudno mi o tym zapomnieć, ale niech tam :)
Daruję, bo jednak z tym Freccią Toscanini miał najwyraźniej nosa. Massimo pięknie gra Mendelssohna (czwarta). Całkiem, całkiem Berlioza (Fantastyczna, a jakże!). Nie zrobił może wielkiej kariery, jak inni nieżyjący już Włosi - Abbado czy Sinopoli - ale trzeba o nim pamiętać. Pod warunkiem, że w nagraniach szuka się czegoś poza rutyną.

A jeśli już o pamięci mowa, to nie wolno i to pod żadnym pozorem, zapomnieć o Arturo Benedettim - Michelangelim. To dopiero wielki pianista! Kto nie wierzy, niech posłucha koncertu a-moll Griega z pliku wystawionego przez rosyjskiego blogera i wielkiego znawcę, Panovnika (http://panovnik.blogspot.com/2014/07/arturo-benedetti-michelangeli-rai.html)


Arturo, Arturo... Grieg mnie zawsze wzrusza, powoduje napływ wspomnień. A w Twoim wykonaniu na miesiąc przed moim urodzeniem to już szczególnie. 
Mille grazie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz